Skip to main content

Ktoś słusznie napisał na Twitterze, że w ostatnich tygodniach wydarzyło się praktycznie wszystko, by Apator Toruń wygrał półfinałowy dwumecz ze Spartą Wrocław. A jednak go nie wygrał. Anioły pojadą o brąz, a fani żużlowej Ekstraligi dostaną swój finał marzeń, czyli pojedynek lubelsko-wrocławski.

Motor Lublin – Włókniarz Częstochowa 58:32
O tym meczu nie ma się co specjalnie rozwodzić. Ta rywalizacja została rozstrzygnięta już pod Jasną Górą, gdzie Motor wygrał nadspodziewanie wysoko. Rewanż był formalnością, zwłaszcza że do Koziołków wrócił rekonwalescent – Jack Holder. Australijczyk oczywiście dołożył swoje punkty do wspólnego dorobku Motoru, który złożył się w tym meczu na 58 oczek. O sile Motoru niech świadczy fakt, że tylko w czterech biegach zawodnik mistrzów kraju przyjeżdżał do mety ostatni. Żaden nie zrobił tego dwukrotnie. No i goście nie wygrali drużynowo żadnego biegu. Zresztą, łącznie zebrali dwie trójki – jedną Leon Madsen, jedną Jakub Miśkowiak. Po raz kolejny całkowicie mecz „położył” Maksym Drabik, który w rywalizacji ze swoim niedawnym pracodawcą spisał się po prostu tragicznie. Włókniarz i tak raczej nie powalczyłby o finał, ale z normalnie dysponowanym Drabikiem, obejrzelibyśmy dwa dużo bardziej wyrównane mecze. A tak? 112:68 w dwumeczu. Miazga.

Sparta Wrocław – Apator Toruń 51:39
Po pierwszej części dwumeczu mieliśmy remis 45:45. Podczas ubiegłotygodniowego Grand Prix w Cardiff kontuzji nabawił się jednak Tai Woffinden i jego start w rewanżu był niemożliwy, co uruchomiło lawinę spekulacji, czy Apator będzie w stanie wygrać we Wrocławiu. Wciąż faworytem pozostawali gospodarze.

Początek zdawał się to potwierdzać, bo po czterech biegach miejscowi prowadzili 18:6, a jedynym zawodnikiem Apatora, który nie przyjechał za plecami gospodarzy był oczywiście Emil Sajfutdinow. Ale emocje miały się dopiero rozpocząć.

W 6. biegu, a raczej przed jego rozpoczęciem, Maciej Janowski miał problemy ze sprzęgłem. Wjechał w taśmę i fiknął koziołka na plecy. Wyglądało to z jednej strony kuriozalnie i śmiesznie, ale z drugiej bardzo poważnie, bo impet uderzenia był duży. Po chwili „Magic” opuścił wrocławski tor w karetce. Sytuacja Sparty zrobiła się już mało korzystna, a jakby tego było mało dwa biegi później przeszarżował Bartłomiej Kowalski i też runął na tor – tym razem jednak skończyło się na strachu. Oszołomiony Kowalski pozbierał się i był w stanie kontynuować jazdę w tym meczu. Ale to nadal nie koniec, bo debiutujący w Ekstralidze Charles Wright, który jechał w zastępstwie Woffindena, również „wywinął orła” – to z kolei miało miejsce w 10. biegu. I Anglik, podobnie jak Janowski, trafił do szpitala. W ostatnich gonitwach meczu Sparta musiała więc radzić sobie bez Woffindena, Janowskiego i Wrighta oraz z poobijanym Kowalskim. Gdy w 11. biegu goście wygrali podwójnie, zrobiło się 35:31. Wtedy awans Apatora był naprawdę realny.

Ale jak już wiemy – awansu nie było. Bieg nr 12 okazał się kluczowy. Parę gospodarzy stanowili dwaj juniorzy – Bartłomiej Kowalski i Kevin Małkiewicz. Wygrali podwójnie! Przywieźli za swoimi plecami Roberta Lamberta. Prawdopodobnie wszyscy fani Apatora przecierali oczy ze zdumienia. Anglik to przecież naprawdę solidny zawodnik, znajdujący się w górnej połówce cyklu GP. A tutaj oglądał plecy dwójki wrocławskich młokosów.

Lambert przegrał ten mecz Apatorowi koncertowo, zdobywając zaledwie cztery punkty w pięciu startach. Nie za wiele pomógł też Paweł Przedpełski (5+1). Swoje zrobili za to Sajfutdinow i Patryk Dudek, ale mając raptem dwóch dobrze jeżdżących zawodników, trudno marzyć o finale PGE Ekstraligi. Sparta miała trzech – Kowalskiego, Artioma Łagutę i Dana Bewley’a. Zresztą, 7+2 Małkiewicza to też kapitalny wynik.

Koniec końców zdziesiątkowana Sparta wygrała 51:39, a Apator się skompromitował. Finał marzeń stał się faktem, ale jeśli wrocławianie nie wrócą do najsilniejszego składu, to finał może być mocno jednostronny. Motor jest bardzo mocny i na pewno wykorzysta każdą słabość rywali. A znaki zapytania są dwa. Woffinden i Janowski. Wright po pierwsze jest mało istotnym zawodnikiem (choć dwa punkty z bonusami przywiózł), a po drugie już teraz wiadomo, że ze złamanym obojczykiem finały ma z głowy. W Lublinie mrożą już szampany. Pytanie, czy nie przedwcześnie.

Related Articles