Coraz bliżej do zakończenia fazy zasadniczej sezonu Ekstraligi. Tempo jazdy szybsze, gdyż już nie będzie żadnych wolnych weekendów do 14. kolejki włącznie. Za nami dopiero co jedenasta runda spotkań, a już w piątkowe popołudnie w Zielonej Górze rozpocznie się 12. kolejka. Wiele wskazuje na to, że w ten weekend oficjalnie poznamy zwycięzcę pierwszej części sezonu.
Piątek, 18:00 Falubaz Zielona Góra – Motor Lublin (34:56 w pierwszym meczu)
Tak się stanie, jeśli Motor przywiezie przynajmniej dwa punkty z Zielonej Góry. Oczywiście lublinianie będą faworytem do zwycięstwa, bo tak trzeba powiedzieć, gdy lider i mistrz kraju jedzie do beniaminka walczącego o… utrzymanie i play-offy jednocześnie. W Kozim Grodzie spadł spory kamień z serc kibiców w tym tygodniu. Chodzi o temat przyszłości zawodników Motoru. W środę klub poinformował o pozostaniu czterech seniorów. Dłuższy kontrakt już wcześniej wiązał z Motorem Bartosza Zmarzlika. Teraz do mistrza świata dołączyli aktualni zawodnicy: Mateusz Cierniak, Dominik Kubera, Jack Holder i Fredrik Lindgren. Krótko mówiąc wszystkie spekulacje, głównie dotyczące Szweda, wzięły w łeb. Skład się nie zmieni i trudno się dziwić. W większości to zawodnicy mający przed sobą jeszze wiele lat kariery. W Lublinie płacą dużo i na czas, a skoro oni odpłacają się dobrymi wynikami, to obie strony mogą być zadowolone ze współpracy. W zasadzie jedynym znakiem zapytania pod kątem przyszłego sezonu pozostaje pozycja młodzieżowców. Wszyscy już postawili krzyżyk na odejściu Wiktora Przyjemskiego. W ten sposób podstawowy duet stanowiliby Bartosze – Bańbor oraz Jaworski. Gdyby tak się stało, wówczas ten drugi byłby pierwszym klubowym wychowankiem regularnie jeżdżącym od czasów Oskara Bobera. Trochę wody w Bystrzycy upłynęło od tamtej pory, ale ewidentnie szkolenie w Lublinie poszło do przodu, czego efektem chociażby kolejni wychowankowie na ciekawym poziomie – Dawid Grzeszczyk wypożyczony do Polonii Piła czy Karol Szmyd, który w niedawnym SGP3 był bliski walki o medale. Może to nie jest szkółka na miarę Polonii Bydgoszcz, ale “ruszyło się”. Tyle że trzeba jeszcze czekać na ustalenia żużlowej centrali w kontekście przepisów. Coraz głośniej się mówi o zmianie, która miała być bardzo odległa. Mowa o powrocie jednego zagranicznego juniora. To jednak może dotyczyć równie dobrze dopiero sezonu 2026 i oczywiście kluby dowiedzą się na… samym końcu, jak to zawsze bywa.
Falubaz Zielona Góra w tym sezonie 5 z 6 wyjazdów kończył zdobywając przynajmniej 41 punktów. Tylko w Lublinie był daleki tej granicy – 34 “oczka”. Szkopuł w tym, że KSF pięknie przegrywa głównie. Jedyny punkt przywieźli z Leszna, a pozostałe mecze minimalnie, ale jednak przegrywali. 41:47 we Wrocławiu, 44:46 w Toruniu, 43:47 w Grudziądzu, a teraz 42:48 w Gorzowie podczas derbów Ziemi Lubuskiej. Z jednej strony trochę pecha, z drugiej strony to właśnie pokaz tego, że Falubazowi wcale niewiele brakuje, by być wyżej notowanym zespołem. W tym momencie wydaje się, że takim kłopotem jest Jan Kvech. Czech po raz kolejny był tłem dla swoich kolegów. Znowu zawodzi Rasmus Jensen, który dopiero w biegu nominowanym pojechał, jak należy. Sinusoidalną dyspozycje także ma Jarosław Hampel. Zaczął mecz od dwóch biegów, w których dał się przywieźć na 1:5. Gdyby nie nazwisko, zapewne już do trzeciego by nie wyjechał, a tak zmiany doczekał się jedynie jego młodszy czeski kolega. “Mały” wygrał bieg, ale potem znowu w kratkę – trzecie miejsce i wygrana. Zbyt duże wahania w trakcie meczu to ostatnio znak rozpoznawczy doświadczonego zawodnika. Cieszyć może jednak forma braci Pawlickich. Zwłaszcza Przemysław zadziwia. W Gorzowie zaczął od dwóch “dwójek”, w których już było widać, że jest niesamowicie szybki. Potem wygrał trzy wyścigi, którymi udowodnił swoją kapitalną jazdę. Dopiero na koniec, w najważniejszym biegu, wpadła “śliwka”, ale trudno mieć pretensje o to spotkanie do starszego z braci. Młodszy zresztą również pojechał nieźle, chociaż w jego przypadku była tylko jedna “trójka” w sześciu startach. To za mało jak na lidera.
Falubaz ma przed sobą niełatwy terminarz. Z jednej strony sytuacja w miarę bezpieczna. Piąte miejsce, 10pkt i trzy zapasu nad Unią, która dodatkowo ma gorszy bilans meczów bezpośrednich z zielonogórzanami. Z drugiej na rozkładzie u siebie Motor, a potem wyjazd do Częstochowy. Wiele wskazuje na to, że ich dorobek do ostatniej kolejki może nie wzrosnąć. Wówczas mecz z Apatorem może mieć gigantyczną stawkę. W najgorszym wypadku będzie spotkaniem o utrzymanie, a w lepszym scenariuszu “tylko” o play-offy i przedłużenie sobie sezonu. Może się także zdarzyć, że… pojadą o jedno i drugie.
Piątek, 20:30 GKM Grudziądz – Stal Gorzów (obustronny walkower – brak bonusa)
Rewanż za mecz, którego… de facto nie było. To także jedyne spotkanie, w którym wiadomo, że stawką są dwa, a nie trzy punkty. Obustronny walkower za pierwszą potyczkę miał spore konsekwencje dla jednych i drugich. Nie dość, że do bilansu małych punktów było -40, to jeszcze bez względu na rozstrzygnięcie tego spotkania, bonus nie zostanie przyznany. Straty duże, a to wszystko efekt buntu zawodników i klubów przy okazji drugiego podejścia do pierwszej potyczki. Kompromitacja i wpadka wizerunkowa przy tym była oczywiście jeszcze większa. Ciekawe, jak się to odbije finalnie na obu klubach. Jasnym jest przecież, że wówczas Stal była faworytem, a dwa dodatkowe punkty praktycznie dzisiaj gwarantowałyby drugie miejsce po fazie zasadniczej. Z kolei GKM nawet, gdyby przegrał, to miałby teraz szansę na odrobienie strat i powalczenie o trzy “oczka” w rewanżu. Wybrali jednak coś innego…
Oba zespoły z innymi celami. GKM w ostatni weekend był bliski upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Przegrali w Lesznie czterema punktami i zgarnęli bonusa, ale przecież przed ostatnim biegiem mogli jeszcze to spotkanie wygrać. Gdyby to się udało, wówczas finalnie pogrążyliby Byki i spuścili praktycznie o ligę niżej. Jednocześnie sami wspięliby się w tabeli z siódmego na… czwarte miejsce. Teraz z dziewięcioma punktami są tuż pod kreską play-offów, ale jednocześnie tracą punkt od Apatora, który jest właśnie czwarty. Nadal więc możliwości dla Gołębi są duże. Ich atutem będą na pewno dwa domowe mecze na koniec fazy zasadniczej. Teraz Stal, w ostatniej kolejce Włókniarz. Cel jasny: cztery punkty, które mogą pozwolić zameldować się w play-offach, a przede wszystkim uniknąć spadku. Zresztą dwa ostatnie spotkania to będą mecze bezpośrednie. Zanim na Hallera przyjedzie Włókniarz, najpierw GKM ruszy na derby do Torunia bronić pięciopunktowej zaliczki. Teraz wszystko w rękach i nogach liderów drużyny. W Lesznie spory niedosyt pozostawił po sobie Max Fricke. Wygrał dwa biegi, ale w pozostałych czterech uzbierał dwie “jedynki”, defekt na starcie i zero w ostatnim biegu, gdy trzeba było walczyć o zwycięstwo. Znacznie lepiej wyglądali Wadim Tarasienko (12 w pięciu) oraz Michael Jepsen Jensen (10). Lepszy rezultat uzyskał także przecież Jaimon Lidsey, chociaż jemu można wypominać to, jak dał się minąć w 14. biegu. Zabrakło punktów tercetu najmłodszych zawodników. Kacper Pludra przyzwyczaił do mizerii, chociaż u siebie daje jakiekolwiek nadzieje na pokonanie kogoś więcej, niż juniorów rywala. Podobnie sprawa wygląda z duetem Kacper Łobodziński i Kevin Małkiewicz. To właśnie w nich można upatrywać zawodników, którzy zrobią różnicę w piątkowy wieczór, względem swoich rówieśników.
Stal po wygranej w derbach jest coraz bliższa zajęcia drugiego miejsca na koniec fazy zasadniczej. Dzięki temu pojechaliby z piątym zespołem. Kto to będzie, to Bóg jeden raczy wiedzieć, patrząc na taki ścisk w tabeli. Jednak nawet, gdyby noga się powinęła w meczach ćwierćfinałowych, wówczas łatwiej byłoby o bycie lucky loserem. W Gorzowie mierzą jednak przynajmniej w finał. Złoto będzie cholernie trudne do zgarnięcia, ale pokonanie w tym sezonie Sparty jest możliwe. Raz ze względu na ich kłopoty zdrowotne – kontuzja Taia Woffindena – a dwa przez ich katastrofalną dyspozycje wyjazdową. Z kolei gorzowianie wygrali już trzy wyjazdy, co musi robić wrażenie. Ten rezultat będą mogli jeszcze podreperować, bowiem czekają ich delegacje do dwóch najsłabszych – na ten moment – drużyn ligi, czyli Grudziądza i Leszna. Do szczęścia potrzebują równej jazdy kwartetu swoich seniorów. Trudno bowiem liczyć na odrodzenie Jakuba Miśkowiaka, który w derbach ponownie zawiódł – 2pkt i bonus. Aż dziw, że Stanisław Chomski nie zmienił go w czwartej serii na świetnie dysponowanego tego dnia Oskara Palucha. “Stanley” jednak przyzwyczaił, że lubi “budować” swoich zawodników, co wielokrotnie po prostu oznacza bezmyślne puszczanie słabiej dysponowanych żużlowców, zamiast korzystać z tych rozpędzonych.
Niedziela, 16:30 Unia Leszno – Sparta Wrocław (33:57)
Na Smoczyku jadą kolejny “finał”. Mecz z GKM-em pozostawił sporo niedosytu. Z jednej strony trudno było liczyć na bonusa, skoro do odrobienia było 19 punktów. Alle też wygrana czterema oczkami i to zapewniona dopiero w ostatnim biegu raczej też nikogo przesadnie nie cieszyła. Unia zrobiła swoje, wygrała i utrzymała się przy życiu, ale sztab zespołu ma sporo zagadek na przyszłość. Najpierw prezes klubu Piotr Rusiecki wyszedł przed kamery i powiedział o wątpliwościach względem silników, które u tunerów potrafią być przygotowywane bardzo różnie. Od tego samego tunera jeden jedzie znakomicie, a drugi nie jedzie w ogóle. Potem Janusz Kołodziej wprawił w osłupienie wszystkich swoim wywiadem. – Muszę uważać na upadki. Gdybym w tym momencie upadł, to być może będzie to mój ostatni wyścig w życiu (…) Nie mogę jechać tak jak wcześniej, mam duże ograniczenia w tym barku. Budzę się z bólem od blisko trzech miesięcy. Żeby jechać, muszę być nafaszerowany tabletkami, ale nie chce na to zwalać winy, bo nie poradziłem sobie w tych warunkach. Lepiej, jakby Smyku (Bartosz Smektała – przyp. red.) jechał za mnie – powiedział po spotkaniu w mix zonie. Koldi w niedzielny wieczór przywiózł tylko 6 punktów i widać było, że męczy się na torze. Dodatkowo nie najlepiej porozumiewał się z Benem Cookiem, z którym przynajmniej dwukrotnie sobie przeszkodził na torze. Wątpliwości, co do przygotowania toru miał także jego menadżer Krzysztof Cegielski, który wprost stwierdził, że to nie był tor ani dla Kołodzieja, ani dla Andrzeja Lebiediewa (3 pkt w trzech startach), czyli rekonwalescentów. Jakby tego było mało, w obecnym tygodniu Kołodziejowi doszło kolejne zmartwienie, bowiem w ostatnich dniach zmarła jego mama.
W ostatnią niedzielę szczęście leszczynian polegało na tym, że tego dnia mogli liczyć na Grzegorza Zengotę oraz… Keynana Rew. Obaj zdobyli po 11 punktów, a Polak dorzucił jeszcze bonusa, gdy ta para wygrała podwójnie w pierwszej serii. Zresztą ten duet także wygrał ostatni bieg 4:2, czym zapewnił triumf Unii. Zengi już wielokrotnie liderował zespołowi, ale dwucyfrówka ze strony Rew musi cieszyć, a Kangur zapewnił sobie raczej podstawowy skład do końca rundy zasadniczej, która może być też końcem sezonu dla drużyny ze Smoczyka. Przed nimi trudny czas, bo pojadą z TOP3 tabeli. Mecze ze Spartą i Stalą u siebie, zaś z Motorem poza domem. To i tak chyba lepszy układ, bo w domu mogą liczyć przynajmniej na wygrane. O bonusach trudno myśleć, gdy do odrobienia jest 24 i 16 punktów, ale nawet dwie wygrane po dwa punkty będą na wagę złota i być może utrzymania.
We Wrocławiu z kolei chcieliby się w końcu przełamać. Na wyjazdach nadal bez wygranej. Teraz było trochę kłopotów z Apatorem u siebie, ale zrobili, co mieli zrobić, a więc wygrali. Bliski kompletu był Artiom Łaguta, który zapewne by go zdobył, ale przeszkodził mu w tym… Bartłomiej Kowalski. W pierwszym biegu Rosjanin zrobił akcje niczym Joe Screen, wjeżdżając pomiędzy Patryka Dudka i Roberta Lamberta, ale los chciał, że Kowalski chwilę później zahaczył o tylne koło Lamberta i z impetem wpadł w dmuchaną bandę, otwierając przy tym bramę do parku maszyn. Wypadek makabryczny, ale spartanin podniósł się błyskawicznie. W powtórce goście już zamknęli Łagutę i z kompletu nici, bowiem później już nie przegrywał.
Ważnymi momentami tamtego spotkania była świetna postawa Marcela Kowolika na początku, gdy ograł m.in. Pawła Przedpełskiego. Warto także wspomnieć o debiucie 16-letniego Mikkela Anderena. Duńczyk zastępował w składzie swojego rodaka Williama Drejera. Dostał trzy szansę i raz przyjechał na podwójnym prowadzeniu z Łagutą, ale uczciwie trzeba przyznać, że wówczas pokonał jedynie swojego rówieśnika Antoniego Kawczyńskiego po wcześniejszym wykluczeniu Emila Sajfutdinowa. To właśnie kontuzja Taia Woffindena jest okazją do przeglądu młodych “wojsk” przez Dariusza Śledzia i wrocławski klub. Wszystko zapewne zmierza w kierunku utrzymania, któregoś z nich, jeśli wszedłby wspomniany już tutaj przepis o zagranicznym juniorze. Dla Sparty byłoby to kolejne regulaminowe zbawienie…
Niedziela, 19:15 Apator Toruń – Włókniarz Częstochowa (40:50)
Wydaje się, że najciekawsza para tej kolejki. Jedni i drudzy przed sezonem z wielkimi aspiracjami i apetytami. Tymczasem nadal nie są pewni czy ich sezon będzie przedłużony o fazę play-off, czy skończy się na siódmym albo… nawet ósmy miejscu i spadkiem! Tak to możliwe, zwłaszcza scenariusz związany z wypadnięciem poza TOP6. Jednak dla torunian jest bardzo dobra informacja, którą jest terminarz do końca rundy zasadniczej. Przede wszystkim dwa domowe mecze: z szóstym Włókniarzem i siódmym GKM-em oraz wyjazd do piątego Falubazu. Pod tym kątem wygodniej im, gdyż Lwy mają tylko domową potyczkę z zielonogórzanami oraz dwa wyjazdy do województwa kujawsko-pomorskiego.
Na Motoarenie faworytem będą gospodarze. Apator jak punktuje, to w zasadzie tylko w domu. Ostatnio przywieźli z Wrocławia punkt bonusowy, ale to efekt dobrego meczu domowego. Nie można jednak odmówić im niezłej jazdy poza domem akurat w piątkowy wieczór na Dolnym Śląsku. To oczywiście efekt popisów trójki liderów. Patryk Dudek, Robert Lambert i Emil Sajfutdinow tego dnia zgarnęli 35 z 42 punktów drużyny. Pozostali przywieźli siedem oczek, które “zasponsorowali” im Mikkel Andersen, Jakub Krawczyk lub koledzy z pary. To chyba najlepiej pokazuje, jaka przepaść dzieli liderów oraz reszty drużyny. Oczywiście na domowym torze istnieje nadzieja, że odpali Przedpełski. Wychowanek Apatora to jeden z tych zawodników, którzy jedzie jedynie na domowym torze. Stąd rozbieżność w średnich: 1,708 do 0,920 na korzyść meczów w Grodzie Kopernika. Ale to też daje nadzieję na wygraną za trzy punkty. Gdyby to się udało, wówczas z dużą dozą prawdopodobieństwa można byłoby przywitać Apator w fazie play-off.
Skoro nadzieją Apatora ma być Przedpełski, to po drugiej stronie będzie Mikkel Michelsen. Duńczyk jest w wąskim gronie tych, którzy lepiej jadą poza domem. Pokazał to chociażby w Lublinie, gdzie uzyskał 10+1 w sześciu startach. Zresztą ostatnie tygodnie są dla niego naprawdę pozytywne, więc Janusz Ślączka może liczyć na tego Duńczyka, jak i na innego. Leon Madsen to klasa sama w sobie, a jego 16 “oczek” w Lublinie mówi samo za siebie. Zresztą w bezpośrednich pojedynkach wygrał 2:1 z Bartoszem Zmarzlikiem, co także trzeba poczytywać za duży sukces. Cieszyć mógł także skuteczny występ Kacpra Woryny, który zresztą dzień później odjechał świetne zawody – zakończone na podium – w drugim finale SEC w Grudziądzu. To dobry prognostyk nie tylko na końcówkę sezonu, ale także wobec nadchodzącego wyjazdu właśnie do Grudziądza. Najpierw jednak Toruń, gdzie też lekko nie będzie. Jednak tam żeby myśleć o czymś więcej niż bonus – 41 punktów potrzebnych – to ktoś z duetu Maksym Drabik i Mads Hansen musi po prostu odpalić. O ile polski zawodnik słabo spisuje się poza domem, o tyle Hansen ostatnio uzyskał najsłabszy wynik wyjazdowy. Jego średnia w delegacjach jest lepsza niż przy Olsztyńskiej, a tor w Toruniu powinien mu odpowiadać do ścigania.